9 i 10 lutego w XXXII LO w Łodzi odbył się konwent Gakkon.
Była to piąta odsłona tej imprezy, a tym razem organizatorzy postawili
na tematykę zimową. Zapraszam do niniejszej relacji, w której postaram
się przybliżyć, jak wyglądało całe wydarzenie.
Na wstępie warto powiedzieć, że Gakkon dobrze rozwiązał kwestię noclegu dla osób z daleka - wystarczyło
zadeklarować chęć wcześniejszej akredytacji i jeśli organizator
pozytywnie rozpatrzył naszą prośbę, drzwi szkoły zostały otwarte już w
piątek wieczorem. Uczestników z Łodzi i okolic wpuszczano w sobotę,
czyli w oficjalny dzień rozpoczęcia konwentu. Niezależnie od dnia
akredytacji, wymagane było uiszczenie dodatkowych 5zł
za możliwość nocowania na imprezie. Sala gimnastyczna okazała się za
mała i następnego dnia można już było zauważyć uczestników rozłożonych
po całej szkole - mimo to, nie miałam wrażenia, że korytarze stały się przez to mniej drożne. Jeśli zaś chodzi o kolejkon to z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że widziałam większe - osoby
odpowiedzialne za akredytację rozprawiły się z kolejką dość szybko i
nie było większych przestojów. Każdy uczestnik dostał bransoletkę i
identyfikator na wstążce (plus dodatkowe smycze dla vipów). Informator został przygotowany w formie książeczki A5, a dodatkowo udostępniono plan w formie aplikacji mobilnej.
Budynek
szkoły był dość duży i przestronny. Sporym plusem było to, że mimo tak
ogromnej przestrzeni było ciepło i raczej nikt nie marzł. Z drugiej
strony, w niektórych miejscach panowała straszna duchota, która w
połączeniu ze ściskiem stwarzała warunki sprzyjające omdleniom. Nie
pomagał fakt, że w pewnych zakamarkach szkoły nie dało się otworzyć
okien. Niemniej, nie doszły do mnie żadne informacje o omdleniach, zatem
można powiedzieć, że
tragedii nie było. Warto również wspomnieć, że szkoła na czas ferii
odłączyła zasilanie w większości gniazdek i był dość duży problem ze
znalezieniem odpowiedniego, by podładować telefon. Wiele osób ratowało się ładując telefony na prelekcjach bądź
przy stoiskach. Sale prelekcyjne nie miały problemu z zasilaniem, ale w
części miejsc brak prądu spowodował małe zamieszanie (np. w strefie
gastro). Jeśli chodzi o względy sanitarne, nie było na co narzekać - helperzy regularnie chodzili i sprawdzali, czy jest czysto, jak również sprawdzano stan mydła i papieru toaletowego w łazienkach.
Spory
zawód przyniosły nam prysznice. W piątek dostępny był tylko jeden,
dodatkowo w łazience męskiej, co stało się problemem dla uczestników
przyjezdnych z daleka. Więcej pryszniców znajdowało się w innej części
szkoły, która była zamknięta ze względu na turniej ping-ponga. Otwarto
ją dopiero w sobotę po południu, ale na całe szczęście helperzy
dobrze oznaczyli nowe prysznice i uczestnicy nie mieli problemu, by do
nich trafić i z nich skorzystać. Jak się okazało, prysznice nie
posiadały kotary, co nie wzbudziło zachwytu wśród uczestników,
szczególnie wśród ich żeńskiej części.
Dla wystawców został udostępniony korytarz od razu przy strefie akredytacji. Było tam nieco wąsko, dlatego, gdy
momentami nagle zbierało się więcej ludzi, robiły się korki i
przestoje. Same stoiska były różnorodne, jednak jak na konwent japoński
było dość mało typowo mangowych rzeczy. Na pewno największe wrażenie
robiło stoisko pełne Pusheenów każdej wielkości. W tym samym miejscu można było kupić pluszaki Szczerbatka - konwent
odbył się tuż przed premierą Jak Wytresować Smoka 3, więc była to z
pewnością dobra decyzja dla stoiska. Kolejny stragan, który przykuł moją
uwagę, to miejsce, gdzie dało się kupić rzeczy z Gintamy - figurki, breloczki i maskę do spania Sougo. Było dość dużo artystów, którzy sprzedawali swoją sztukę lub też fanarty, plakaty, kubki. Udało nam się znaleźć przepiękne naklejki z Gintokim oraz z Krzysztofem Krawczykiem. Obecny na Gakkonie
był Artystyczny Krąg, który również miał swoje stoisko. Można było
kupić u nich naklejki oraz wypróbować markery. Rzecz jasna, było tam
również stoisko z mangami - wybór był dość spory, jednak nie znalazłam tam pudełka z mangami z drugiej ręki.
Kwestia wyżywienia mogła zostać zorganizowana znacznie lepiej. W strefie gastro była jak zawsze bubble tea
oraz typowy konwentowy kącik z tostami, zupkami chińskimi i czajnikiem.
Początkowo gorącą wodę dało się dostać jedynie na stoisku, ale jakiś
czas później udostępniono go w luźniejszym miejscu, tak aby każdy miał
do niego swobodny dostęp. W sobotę pojawiło się stoisko ze smażonym
makaronem, jednak w niedzielę pozostały po nim tylko puste ławki.
Niestety, ale Gakkon przypadał na niedzielę niehandlową. Ostatniego dnia konwentu, około 11 strefa gastro świeciła pustkami, a dostępne do jedzenia były jedynie zupki chińskie. Kto z konwentowiczów pamiętał, żeby się zaopatrzyć w jedzenie w pobliskiej Biedronce, raczej nie chodził głodny.
A jeśli już o jedzeniu mowa, nie mogę nie wspomnieć o My Hero Cafeteria, która była w sobotę od 12 do 20. Sam pomysł, by zrobić tematyczne miejsce, gdzie można coś zjeść, był świetny. Wszystkich obsługiwały osoby w cosplayach z Boku no Hero Academia. Cosplaye
były naprawdę dobrze zrobione, dodatkowo wszyscy mieli na sobie
fartuszki kelnerów, co jedynie dodawało uroku. Cafeteria mieściła się w
jednej z sal lekcyjnych, z dala od zgiełku konwentowego. Gdy tylko szło
się w jej stronę, czuło się zapach jedzenia, który wzbudzał nieczo
mieszane odczucia. Kiedy pierwszy raz tam przyszłam około 13, sala była
wypełniona po brzegi, a kolejka sięgała prawie drzwi. Nie zdecydowałam
się wtedy na jedzenie tam - długi czas oczekiwania nie był dla nas kuszący. Zjawiłam się tak ponownie po 18. Sala była udekorowana rzeczami z My Hero Academia,
a na tablicy napisano ceny za jedzenie. Przywitano mnie z uśmiechem i
od razu poinformowano, że niektóre dania z menu nie są już dostępne. Nie
zdziwiło mnie to zbytnio, widząc wcześniejszą kolejkę. Zdecydowałam się
na onigiri
z tuńczykiem i ciasto czekoladowe z orzechami. Do zamówienia dodawano
również naklejki z bohaterami, co było miłym zaskoczeniem. Nie
spodziewałam się cudów - byłam nastawiona, że jedzenie będzie średnie, w kierunku gorszego. Bardzo się myliłam. Onigiri
było świetne, ciasto również. Obsługa była przemiła i bardzo się
starała, co przynosiło naprawdę dobre efekty. Pod koniec naszej wizyty
zapytano się, czy mi smakowało. Oczywiście odpowiedź był twierdząca.
Chciałabym również zaznaczyć, że przygotowali się naprawdę dobrze. Menu
było laminowane i na bieżąco wykreślali rzeczy, które już nie były
dostępne. Na onigiri była naklejka z Toshinorim Yagi, która zespoliła folię, by ta się nie rozwinęła. Wyszłam stamtąd w naprawdę dobrym humorze. Mam nadzieję, że większość tematycznych konwentowych kafejek będzie miała taki poziom, jak ta na Gakkonie.
Czym byłby konwent bez atrakcji? Prawdopodobnie niczym, a na Gakkonie
ich nie brakowało. Atrakcje nieprzerwanie trwały od 10 w sobotę do 15 w
niedzielę. Myślę, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Rozstrzał
tematyczny był naprawdę ogromny i dało się znaleźć prelekcje na temat
fantasy, popkultury japońskiej i kpopu. Nie zabrakło również prelekcji na temat Gintamy,
gdzie mówiłam o realnej historii Japonii, którą Goryl zawarł w swojej
twórczości. Na panelu panowała dość luźna atmosfera dzięki uczestnikom.
Jednak prelekcje to nie wszystko. Były obecne również inne formy
spędzania czasu na konwencie, np. sala gdzie ciągle odbywała się gra w
Mafię. Udało mi się nawet wziąć w niej udział, gdy byłam już zmęczone
wieloma godzinami chodzenia po konwencie. Był to dość dobry sposób na
chwilę odpoczynku i złapania trochę socjalu. Jednak to nie wszystko. DDR
oraz gry na konsole zapewniły uczestnikom rozrywkę. No i oczywiście nie
mogło zabraknąć Ultra Stara. Openingi i endingi z Gintamy również były obecne.
Konkurs Cosplay
zazwyczaj jest główną atrakcją każdego konwentu i nie ukrywam, że
podobnie było i tym razem. Odbywał się w małej sali gimnastycznej, gdzie
potem był Walentynkowy Bal Cosplayowy.
Sam konkurs przebiegł dość spokojnie, mimo jednej pomyłki przy
prezentowaniu uczestników. Prowadząca z tego zabawnie wybrnęła i konkurs
trwał w najlepsze. Dominowały scenki, uczestnicy postawili głównie na
zabawę, by rozśmieszać publiczność. Po zaprezentowaniu się wszystkich
uczestników była chwila przerwy na obrady jury. W tym czasie puścili
muzykę i nawet kilku cosplayerów weszło na scenę i zaczęło tańczyć. Oczywiście inni konwentowicze poszli w ich ślady i dało się zauważyć małe tańczące grupki.
Ogólna
atmosfera była dość przyjazna, chociaż czasami konwent wydawał się
pusty. Może to była wina dość rozległego budynku i dużej ilości sal
prelekcyjnych. Jednak gdy już się trafiło na większe zgromadzenie ludzi,
zawsze się coś działo. Od sesji zdjęciowych po zabawy np. tańczenie
belgijki.
~Madao